Przejdź do treści

Uroczystość odsłonięcia pomnika w Dołhobyczowie

  • przez

W dniu 25.09.2022 roku reprezentacja szkoły w Malcanowie wraz z pocztem sztandarowym szkoły udała się na uroczystość odsłonięcia pomnika ku czci szwoleżerom 1 Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego. Pomnik upamiętnia pierwszą bitwę stoczoną przez pułk w obronie ojczyzny dnia 10.12.1918 r. w Dołhobyczowie. Wraz z uczniami szkoły uroczystość uświetniła obecność Szwadronu Ochotniczego 1 P.Szw. J.P. ze Starej Miłosnej reprezentujący Stowarzyszenie Szwadron Jazdy R.P. Wyjazd na uroczystość był możliwy dzięki wsparciu finansowemu posła na sejm R.P. Dariusza Olszewskiego.

Rys Historyczny wydarzenia z 1918 roku w opracowaniu Pułkownika dr. Hab. Juliusza Tyma

Bój 1. pułku szwoleżerów Józefa Piłsudskiego pod Dołhobyczowem
10 grudnia 1918 roku

W początkach stycznia 1918 r. żołnierze dawnego 1. pułku ułanów Legionów Polskich zwolnieni z obozów internowania zawiązali w Warszawie konspiracyjne koło pułkowe, które utrzymywało łączność z podobnymi kołami pułków legionowych oraz z Polską Organizacją Wojskową. Myśl odtworzenia pułku narodziła się około 20 października 1918 r. podczas zebrania oficerów pułku. Inicjatywa ta wychodziła naprzeciw koncepcji Polskiej Organizacji Wojskowej kierowanej przez płk Edwarda Rydza-Śmigłego zakładającej odtwarzanie jednostek legionowych między innymi w oparciu o potencjał Lubelszczyzny i ziem przyległych.
W wyniku ustaleń poczynionych z Komendą Naczelną POW rtm. Gustaw Orlicz-Dreszer zdecydował się odtwarzać pułk w Chełmie, dokąd przybył 29 października 1918 r. i objął jako rejon formowania pułku powiaty chełmski, hrubieszowski i włodawski. Za wzór organizacyjny przyjęto strukturę 1. pułku ułanów z 1917 r., która sprawdziła się w bojach legionowych – cztery szwadrony liniowe, szwadron karabinów maszynowych oraz szwadron techniczny. Rozkaz Dowództwa Wojsk Polskich w Lublinie z 5 listopada nakazywał: „Rotmistrz Dreszer Gustaw zajmie się tworzeniem 1. p. ułanów i oddziałów piechoty w Chełmszczyźnie. Rydz-Śmigły, pułkownik”. W pięć dni później rtm. Orlicz-Dreszer został awansowany do stopnia majora. We Włodawie formował się 1. szwadron dowodzony przez por. Ludwika Kmicic-Skrzyńskiego, a w Hrubieszowie 4. szwadron i szwadron karabinów maszynowych, w Chełmie zaś dowództwo i pozostałe pododdziały pułku.
Formowanie pułku napotykało znaczne trudności ze względu na braki kadrowe, nie najlepszej jakości materiał koński, braki w umundurowaniu i wyposażeniu, a także problemy z uzbrojeniem, przede wszystkim bronią białą, przy pełnym wyposażeniu w broń strzelecką. Z Warszawy przysłano 500 płaszczy niemieckich. Z pozyskanego sukna, zresztą słabej jakości, krawcy w Chełmie szyli mundury, takie same jak w 1. pułku ułanów Legionów. Wszystko to uzupełniano w boju, już w trakcie kampanii ukraińskiej. Pierwsze konie pułku pochodziły z austriackiego zapasu koni taborowych, których ponad 200 znajdowało się w Okszowie, majątku ziemskim pod Chełmem.
Z chwilą rozpoczęcia się walk o Lwów w listopadzie 1918 r. siły ukraińskie wysunęły w rejon Sokal, Bełz, Rawa Ruska oddziały osłonowe, które rozwinęły linię ubezpieczeń na rubieży dawnej granicy rosyjsko-austriackiej od Bełżca poprzez Waręż, Uhrynów do Litowieża. Na początku grudnia pojawiło się zagrożenie przerwania przez siły ukraińskie linii kolejowej Lublin–Rawa Ruska. W tej sytuacji Dowództwo Okręgu Generalnego Lublin skierowało szereg pododdziałów z pułków formowanych na Lubelszczyźnie w rejon Dołhobyczowa – małej miejscowości w powiecie hrubieszowskim leżącej 30 km na południe od Hrubieszowa. Również mjr Orlicz-Dreszer otrzymał zadanie wystawienia szwadronu, który natychmiast po osiągnięciu gotowości marszowej miał zostać skierowany do Dołhobyczowa. Jednocześnie został wyznaczony dowódcą grupy swego imienia, której zadaniem było nie dopuścić do przerwania się sił ukraińskich na kierunku Sokal–Zamość.
W związku z tym, że żaden ze szwadronów pułku nie osiągnął jeszcze pełnej gotowości bojowej do wykonania tego zadania został sformowany szwadron kombinowany w sile 120 szabel. Rozkaz o sformowaniu szwadronu wydany został 6 grudnia 1918 r., wieczorem. Gotowość marszową szwadron miał osiągnąć następnego dnia o godz. 9.00. Ten zbiorowy szwadron skompletowano z plutonów 2. i 3. szwadronu, a jego dowództwo objął dowódca 3. szwadronu, por. Bieńkowski. Dowództwo plutonów objęli: ppor. Juliusz Kamler (2. szwadron), ppor. Stefan Szyller (3. szwadron), ppor. Juliusz Dudziński (3. szwadron) i ppor. Zygmunt Sokołowski (2. szwadron). Stanowisko wachmistrza-szefa szwadronu objął wachm. Kazimierz Mastalerz. W plutonach stanowiska zastępcy dowódcy objęli wachmistrze Kazimierz Kwieciński, Ksawery Zalewski, Mieczysław Kędzierski i Paweł Bierzyński. Kuchnię polową i 5 wozów taborowych wystawił 3. szwadron. Całą noc w koszarach w Chełmie wrzała praca. Najwięcej problemów było z kompletowaniem rzędów austriackich, które znajdowały się w magazynie, rozebrane na części. Tymczasem na składaniu siodeł poza oficerami i paru podoficerami, żaden żołnierz się nie znał.
Wymarsz pododdziału nastąpił zgodnie z rozkazem. Odchodzący szwadron żegnali z żalem mieszkańcy Chełma, dla których ci młodzi ułani byli jedyną ostoją ładu i porządku w mieście i okolicy. Zaraz za Chełmem zaczęło się doszkalanie żołnierzy w trakcie marszu. Większość żołnierzy nie umiała bowiem siedzieć na koniu i prowadzić go po kawaleryjsku, nie umiała załadować i przeładować karabinka, nie znała zasad strzelania. Dowódcy plutonów wykładali zarówno teorię jazdy konnej, jak i teorię strzału. Równocześnie pluton, który działał jako ubezpieczenie czołowe, według ówczesnej terminologii wojskowej straż przednia, szkolił się w zakresie służby polowej.
Ze szwadronem maszerował dowódca pułku mjr. Orlicz-Dreszer wraz z pocztem dowodzonym przez adiutanta pułku, ppor. Józefa Szostaka. Marsz w warunkach zimowych, przy znacznym mrozie i oblodzeniu dróg był bardzo trudny, tym bardziej że większość koni szwadronu nie była podkuta. W związku z tym, że odległość z Chełma do Hrubieszowa wynosiła 52 km, sporą część drogi szwadron przebył pieszo prowadząc konie w ręku. Dopiero późną nocą szwadron dotarł do koszar w Hrubieszowie, gdzie oczekiwały na nich kwatery przygotowane przez formujący się tam 4. szwadron dowodzony przez rtm. Mariana Żółkiewskiego.
Dzień 8 grudnia szwadron pozostał w Hrubieszowie. Zarówno ludziom jak i koniom należał się odpoczynek po forsownym marszu. Czas ten przeznaczono na dalsze doszkalanie żołnierzy oraz kucie koni. Niestety kowale nie zdążyli przekuć wszystkich koni, tak że następnego dnia szwadron wyruszył w 80 koni. Resztę szwadronu miał po okuciu wszystkich koni przyprowadzić do Dołhobyczowa wachm. Bierzyński.
Wymarsz z koszar hrubieszowskich nastąpił w godzinach rannych. Po drodze żołnierze szwadronu złożyli w miejscowym kościele przysięgę wojskową. Zrozumiałe jest wzruszenie, jakie ogarnęło przysięgających oficerów i żołnierzy oraz obecną podczas tego aktu miejscową ludność. Była to przecież pierwsza przysięga składana w wolnej Polsce.
Szwadron maszerował na południe wzdłuż Bugu przez Kryłów i w godzinach nocnych osiągnął Dołhobyczów, gdzie zajął należący do państwa Świeżawskich dwór oraz położone nieopodal zabudowania folwarku. Szwoleżerowie wystawili ubezpieczenia. Najsilniejsze ubezpieczenie – pełny pluton – wystawiono od wschodu, od strony Uhrynowa, pozostałe ubezpieczenia wystawił kolejny pluton. Jednocześnie nawiązano łączność z zajmującym położony 4 km na południe Oszczów, batalionem mjr. Władysława Bończy-Uzdowskiego.
10 grudnia 1918 r. o świcie żołnierzy szwadronu zbudził odgłos dział. W tym samym czasie do kwater szwadronu dotarł łącznik z placówki uhrynowskiej do ppor. Kamlera, że piechota ukraińska atakuje i zajęła już cmentarz, odległy około 500 kroków od wsi.
Zarządzono alarm bojowy. Żołnierze szwadronu błyskawicznie ubrali się, założyli oporządzenie i pobiegli do stajen siodłać konie. Czynności te nadzorowali oficerowie i podoficerowie szwadronu. Ppor. Kamler pobiegł na placówkę. Jako pierwszy gotowość swego plutonu zameldował ppor. Sokołowski. Na meldunek adiutanta pułku, ppor. J. Szostaka, że pluton ppor. Sokołowskiego osiągnął gotowość i ma osiodłane konie, dowódca pułku mjr. Orlicz-Dreszer nie przerywający, mimo ognia artyleryjskiego, porannej toalety stwierdził z właściwą sobie w warunkach bojowych flegmą: „Kto kazał siodłać, niech rozsiodła”.
Wkrótce jednak do miejsca postoju mjr. Orlicz-Dreszera we dworze dotarł sierżant piechoty, który z trudem przedarł się z Oszczowa do Dołhobyczowa z prośbą o pomoc dla piechoty, atakowanej w Oszczowie, i to od strony Dołhobyczowa. Zadanie to otrzymał właśnie pluton ppor. Sokołowskiego. Równocześnie pluton ppor. Kamlera wyruszył, by odebrać cmentarz. Zaledwie pluton ppor. Sokołowskiego wyszedł ze wsi, dostał się pod ogień piechoty przeciwnika i musiał zawrócić. Wzmocniony 10 żołnierzami IV plutonu, spieszył się i wyszedł do ataku. W lukę, jaka powstała między tym plutonem, a I plutonem dowódca pułku skierował III pluton.
Major Orlicz-Dreszer wysłał wachm. Mastalerza do plutonów, by przywiózł wiadomości o sytuacji, lecz wachm. Mastalerz zawrócił, gdyż już we wsi został ostrzelany, co oznaczało, że między walczące pododdziały a folwark wszedł już przeciwnik. Próbując przedrzeć się w różne kierunki, przedostał się wreszcie wachm. Mastalerz w stronę Oszczowa. W tej sytuacji dowódca pułku udał się osobiście do plutonów walczących we wsi.
W tym czasie zarówno folwark, jak i kościół w Dołhobyczowie znalazły się pod ogniem artylerii przeciwnika. Od tego ognia szwadron poniósł pierwszą stratę – ranny szeregowiec był zwiastunem tego, że to prawdziwa walka. Niedługo potem od strony Hrubieszowa pojawił się pododdział Ukraińców rozsypany w tyralierę posuwającą się ostrożnie w stronę dworu i gorzelni. Został on dostrzeżony dopiero w momencie, gdy znalazł się przy zabudowaniach gorzelni, w odległości około 100 metrów do muru odgradzającego stajnie od czworaków. Wówczas przeciwnik ten otworzył ogień karabinowy do żołnierzy polskich.
W ten sposób szwadron znalazł się w okrążeniu. Natychmiast skierowano pod mur kilku żołnierzy, którzy otworzyli ogień do zbliżającej się piechoty, ale mało efektywny, bo rekruci przeważnie strzelać nie umieli. Jeden tylko szwoleżer Ziemnicki, który kiedyś polował, strzelał dobrze i w pojedynkę zmusił on Ukraińców by zalegli. Dla wzmocnienia tego zagrożonego kierunku skierowano taborytów i kucharzy. Ci jednak mieli niewielki zapał do walki, zwłaszcza gdy został raniony jeden z nich.
Zamieszanie powiększyły jeszcze konie, które wystraszone pękającymi szrapnelami, wyrywały się koniowodnym bądź zostały uwolnione z uwiązów. Energiczna postawa oficerów i podoficerów zaprowadziła szybko porządek w szeregach. Podczas tej paniki pojawił się adiutant pułku, ppor. J. Szostak z wiadomością, że przeciwnik jest pod samym dworem.
Podporucznicy Szostak i Dudziński z kilkoma szwoleżerami zaatakowali gorzelnię. Energicznie prowadzony atak uwieńczony został powodzeniem. Wzięto kilku jeńców, kilku rannych, sporo karabinów i przerwano otaczający szwoleżerów pierścień. Podporucznik Szostak z czterema szwoleżerami powrócili do dworu, aby nie dopuścić do jego zajęcia przez przeciwnika. Szwoleżerowie zagrzani powodzeniem przeszli z krańcowej rozpaczy do radości i dokazywali cudów waleczności. Oficerowie musieli powstrzymywać ich zapał do pogoni. Kontratak ten przeprowadzono bez żadnych strat, co jeszcze bardziej ośmieliło żołnierzy.
Plutony atakujące w kierunku Uhrynowa wyparły przeciwnika ze stanowisk, które uprzednio uchwycił. Żołnierze zachwycali się po tym ataku postawą swoich oficerów opowiadając, jak to podporucznicy Kamler i Sokołowski ani razu nie położyli się w tyralierze, pomimo silnego ognia przeciwnika. Przy ataku na cmentarz, jak opowiadał naoczny świadek kapral Szygell, pluton biegł w szalonym pędzie, krzycząc „Niech żyje podporucznik Kamler!” W ten sposób szwoleżerowie doszli do budynków dawnej komory celnej, które opanowali i dopiero tam zorientowali się po odgłosach walki, że sytuacja we dworze jest zła, skoro słychać tam gęstą palbę karabinową. Plutony zawróciły więc, by ratować swe konie.
Przy odwrocie tym miał miejsce jeszcze jeden fakt zacieśniający węzły przyjaźni i koleżeństwa między oficerami i szeregowymi. Oto zameldowano podporucznikowi Szyllerowi, że z patrolu, który był wysłany dla nawiązania łączności, został ranny i pozostał na polu kapral Mintzer. Podporucznik Szyller z jednym tylko szwoleżerem, który się zgłosił na ochotnika, wrócił i z narażeniem życia wyniósł ciężko rannego pod silnym ogniem. Do wsi plutony wróciły witane z entuzjazmem przez szwoleżerów pozostałych we dworze.
W tym czasie IV pluton został wysłany konno dla spatrolowania południowo-wschodniego skraju wsi. Już przy wyjeździe ze stajni zauważono nadjeżdżające sanie naładowane żołnierzami. Jak się okazało, była to piechota z Oszczowa, sprowadzona na odsiecz przez wachm. Mastalerza drogą okólną, bo droga Oszczów–Dołhobyczów była przecięta przez przeciwnika. Wyjeżdżając dalej w kierunku południowym pluton natknął się na pododdział piechoty w szyku bojowym, rozłożony na wzgórzu między laskiem oszczowskim a wsią. Pluton nie mógł atakować konno, gdyż oddzielał go od przeciwnika wąwóz. Objechał więc przez wieś na drogę wschodnią i zaraz za ostatnią chałupą ruszył z kopyta z okrzykiem „Hurra”. Żołnierze ukraińscy wystrzelili zaledwie jedną, niecelną zresztą salwę i rzucili karabiny, poddając się. Jadący dalej szperacze zameldowali, że niedaleko w poprzek drogi leży tyraliera, która widząc szwoleżerów otworzyła ogień. W tej sytuacji pluton wykorzystał warunki terenowe i obszedł przeciwnika wychodząc na jego tyły, a następnie zaszarżował. Piechota ukraińska wpadła w popłoch i poddała się. Pluton wziął do niewoli 19 jeńców zdobywając karabiny i granaty ręczne.
W międzyczasie sytuacja we dworze zmieniła się znów na korzyść Ukraińców. Pododdziały piechoty ukraińskiej weszły do samej wsi i zaatakowały dwór. Część Ukraińców przedarła pod same stajnie, tak, że nawet z okien stajennych nie było można strzelać. W samym dworze znajdowały się I i III pluton (II pluton patrolował w tym czasie w stronę Małkowa) oraz piechota z Oszczowa z karabinem maszynowym. Ustawiono jeden karabin maszynowy na dachu pałacu, a drugi na murze stajni, skąd ich obsługi otworzyły ogień do przeciwnika. Jednocześnie szwoleżerowie i piechota kontratakowali. Ukraińcy nie spodziewali się tak gwałtownego ognia i uderzenia polskiego. W rezultacie wzięto do niewoli kilkunastu jeńców i zdobyto karabin maszynowy. Był to pierwszy karabin maszynowy zdobyty przez pułk.
Pododdział ukraiński idący z Oszczowa, z braku łączności zaległ w ugrupowaniu bojowym pod wsią bezczynnie. Zawiadomiony o tym mjr Orlicz-Dreszer posłał ppor. Szostaka, aby zebrawszy „kogo się da natychmiast bezwzględnie szarżować” na tę tyralierę. Po wyjściu ze dworu ppor. Szostak spotkał powracającego z Małkowa z częścią swego plutonu ppor. Sokołowskiego i zawiadomił o otrzymanym rozkazie. Oficerowie ci razem poprowadzili pluton. Gdy tylko zobaczyli w rejonie wiatraka na końcu wsi przeciwnika, zaszarżowali na czele plutonu. Jak wspominał po latach ówczesny ppor. Szostak: „Wyrwaliśmy szable z pochew i ruszyliśmy galopem w kolumnie dwójkowej, bo szerokość drogi nie pozwała na rozwinięcie. Właściwie szable mieliśmy tylko ja, Zygmunt (Sokołowski) i Kosztowski, reszta miała tylko karabinki. Ale nikt nie brał tego pod uwagę. Był wydany rozkaz szarżować – to szarżować”. Na polu pluton z kolumny marszowej rozwinął się od razu w linię harcowników. Ukraińska linia bojowa rozproszyła się po polu, a pluton zaszarżował kolejną tyralierę przeciwnika. Jednocześnie Ukraińcy z pierwszej linii widząc małą garść szarżujących chwycili z powrotem za broń i otworzyli ogień z tyłu. Pierwsze strzały dosięgły ppor. Sokołowskiego, a niedługo po nim ranny został ppor. Szostak. Poległ szwoleżer Henryk Kosztowski. Tymczasem z lasu, do którego pluton dochodził, przeciwnik otworzył ogień czołowy. Wobec tego pluton zawrócił i przebił się z powrotem. Gdy kapral Zygmunt Siejanowski, jedyny pozostały podoficer, zebrał pod wiatrakiem pluton, naliczył zaledwie pięciu ludzi z dwunastu, którzy wyszli, reszta przebijała się na piechotę, zwłaszcza, że przeciwnik rzucił się do ucieczki. Na wieść o sytuacji II plutonu dowódca pułku wysłał I i III pluton pieszo do ataku celem odrzucenia przeciwnika i odbicia zabitych i rannych. Wszystkich znaleziono i zabrano, a przeciwnik zdążył tymczasem już się wycofać.
Z zapadnięciem zmroku bój zakończył się. Polska zdobycz całego dnia wynosiła 39 jeńców, broń z amunicją, w tym jeden karabin maszynowy. Na polu leżało kilkudziesięciu zabitych żołnierzy ukraińskich. Szwadron miał 4 zabitych i 6 rannych. Jak z tego widać w walce, w której brał udział zaledwie szwadron, i to słaby, uzbrojony wyłącznie w karabinki kawaleryjskie, przeciwnik poniósł duże straty w zabitych, w rannych oraz jeńcach.
Przedstawiony powyżej opis boju pod Dołhobyczowem wskazuje, że sytuacja polskiego szwadronu niemalże od samego początku tej walki była krytyczna. Przeciwnik dysponował znaczną przewagą liczebną – co najmniej czterokrotną – jeśli przyjąć za pewnik wspomnienia ówczesnego adiutanta pułku ppor. Szostaka, który ocenił siły przeciwnika na około 400 żołnierzy wspartych ogniem karabinów maszynowych i baterii dział lekkich. Na niekorzyść strony polskiej przemawiał niski poziom wyszkolenia zmobilizowanych niedawno szwoleżerów. Pomimo to udało się odnieść zdecydowany sukces, odrzucając przeciwnika spod Dołhobyczowa i biorąc do niewoli kilkudziesięciu jeńców.
Kluczem do zwycięstwa było sztuka dowodzenia zaprezentowana przez dowódcę pułku mjr. Orlicz-Dreszera. Umiejętne zastosowanie jedynej w tych okolicznościach formy obrony aktywnej w połączeniu z rzutkością dowódców plutonów, potrafiących porwać do działania niewyszkolonych jeszcze rekrutów i umiejętnie nimi pokierować dało pożądany skutek. Właśnie postawa dowódców plutonów i ich zastępców oraz wachmistrza-szefa szwadronu zadecydowały o sukcesie taktycznym odniesionym w pierwszej walce. Zaprocentowały zarówno doświadczenia wyniesione z bojów legionowych. Na szczególną uwagę zasługuje charakterystyczne dla dowódców kawalerii dowodzenie od czoła i przykład osobisty, co od wieków stanowiło o morale kawalerii.
Dołhobyczowski chrzest bojowy miał dla powstającego pułku ogromne znaczenie psychologiczne. Zadecydował o zachowaniu się szwoleżerów w następnych bojach pułku. Dał on dowód, że na wojnie nie zawsze decyduje przewaga liczebna, lecz śmiałość, inicjatywa i rzutkość – mogą wyprowadzić z najtrudniejszej sytuacji. Młody niedoświadczony żołnierz przekonał się, że dobrze dowodzony, potrafi zwyciężać nawet silniejszego liczebnie przeciwnika. Walka ta wyrobiła zaufanie szeregowców do swych oficerów. Później żołnierze szli na najryzykowniejsze przedsięwzięcia, bo wiedzieli, że jeśli który będzie ranny, to go oficerowie nie zostawią, a jeśli zginie, to jego ciało będzie z czcią zabrane i po żołniersku pochowane.
Jak po latach wspominał kolega dowódcy pułku z lat gimnazjalnych, a później towarzysz broni i podkomendny z Legionów i 1. pułku szwoleżerów wachm. Mieczysław Kędzierski: „Spokojny, opanowany zawsze Orlicz przeżywał ciężko każdą stratę poniesioną przez swój oddział. Gdy 10 grudnia 1918 r. meldowałem Orliczowi, że Sokołowski i Szostak polegli (Szostak był ciężko ranny, leżącego z przestrzeloną głową wziąłem za zabitego), twarz Orlicza, kamienna spokojna, wyrażała głęboki ból. Usta ma zszarzały, lecz głos nie zadrżał, gdy wydawał mi jakiś rozkaz. Ten sam ból w ciemnych oczach Orlicza widywałem, gdy w parę lat po wojnie opowiadał o swoich poległych żołnierzach”.
Dlatego też, kiedy na zebraniu oficerskim jeszcze na froncie w 1920 r. zastanawiano się, jaką rocznicę bitwy wybrać na święto pułkowe, decyzja była bardzo trudna. Pułk miał tak dużo świetnych zwycięstw w swym bojowym dorobku, że trudno było się zgodzić na któreś z nich, bo każde miało odrębne cechy. Postanowiono więc święcić dzień pierwszego boju, to jest 10 grudnia, w którym zarysowało się oblicze i charakter przyszłego pułku.
Bój stoczony przez szwoleżerów 10 grudnia 1918 r. stanowił preludium kilkudniowych walk toczonych w rejonie Dołhobyczowa, który stał się obiektem ataku sił ukraińskich skoncentrowanych w Sokalu i Bełzie. W tym czasie do mjr. Orlicz-Dreszera dołączyły kolejne szwadrony pułku, a także pododdziały piechoty oraz bateria artylerii konnej. Nocą z 1 na 2 stycznia 1919 r., w związku z ponownym odcięciem Lwowa przez siły ukraińskie, grupa przeszła do działań zaczepnych w ramach Grupy „Bug” gen. Jana Romera. W walkach tych pułk mjr. Orlicz-Dreszera uczestniczył już jako 1. pułk szwoleżerów. Zmiana nazwy nastąpiła 8 stycznia 1919 r. na mocy rozkazu szefa Sztabu Generalnego.

2

Zdjęcie 2 z 5